Historia sukni ślubnej, którą Panna Młoda zobaczyła dopiero w dniu ślubu. A to wszystko przez szalony pomysł Mikołaja.
Gdy Mikołaj zadzwonił do mnie po raz pierwszy i przedstawił mi swój plan organizacji ślubu w całkowitej tajemnicy dla swojej wybranki, pomyślałam… cóż… że chyba ktoś tu jest… i robi sobie ze mnie żarty :-) Czułam się, jakby ktoś mnie wkręcał na porannej antenie stacji radiowej :-)
Na temat swojego planu rozmawiał z przyjaciółmi i koleżanki powiedziały mu, że z takim planem to tylko do mnie może się zgłosić (jak widać przyciągam takich pozytywnych szaleńców :) i że będę potrafiła uszyć suknię do ślubu cywilnego bez Panny Młodej (KLIK zobacz tę suknię). Zadzwonił więc i opowiedział swój pomysł. Okazało się, że ślub ma być już za tydzień.
„Panie Mikołaju” – powiedziałam – „to jest nierealne. Za trzy dni wyjeżdżam na urlop, spływ kajakowy z przyjaciółmi i nie mogę z niego zrezygnować.”
Rozmowa trwała dobre pół godziny. Nadal nie byłam przekonana. Wreszcie Mikołaj powiedział, że w takim razie pojedzie do Klifa do Gdańska i kupi taką brązową sukienkę, która podobała się Monice. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale powiedziałam: „Dobrze, ale musi Pan jeszcze dzisiaj do mnie przyjechać i niech przywiezie Pan sukienki Moniki i jej zdjęcie, tak abym mogła rozeznać się w jej guście i figurze”.
Czekając na niego, nadal myślałam, że ktoś sobie zrobił ze mnie żart. Był u mnie po trzech godzinach. Ustaliliśmy szczegóły.
Sukienki zamknięte w wielkiej torbie przywiózł mi na następny dzień. W ich wydobyciu z szafy Moniki pomogła mu koleżanka. Pod pretekstem służbowego wyjazdu pożyczyła od Moniki kilka sukienek koktajlowych. Siatka szpiegowska zadziałała :-)
Po dwóch dniach sukienka była gotowa. Ale tym razem to ja postanowiłam włączyć się w klimat „niespodzianek”. Powiedziałam Mikołajowi, że zgodnie z zasadą mojego Atelier, Pan Młody nie widzi sukni przed ślubem. Dlatego oddaję mu ją w zamkniętym pokrowcu, z prośbą, aby nie otwierał jej :-)
Jak Panna Młoda dowie się o ślubie?
Mikołaj planował zabrać wybrankę na łódkę w Białokoszu, na której się jej oświadczył i przy lampce szampana zapytać, czy DZISIAJ za niego wyjdzie. Tu i teraz :-)
Płynąc kajakiem w dniu ślubu, spojrzałam na zegarek. „To już. Ciekawe, czy suknia się podobała i pasowała…?”. I od tego czas patrzyłam namiętnie na telefon, czekając na sms :) Po dwóch tygodniach Młodzi zadzwonili do mnie. Ufff…
Istne szaleństwo :)
A tak tę historię opisała Monika
Kochana Kamo poniżej podsyłam link do wybranych zdjęć ze ślubu ;) nie mieliśmy profesjonalnego fotografa więc fotorelacja jest na spontanie tak jak zresztą cały nasz ślub ;) znowu mi się ciepło na serduszku zrobiło przeglądając te zdjęcia…
Pamiętam moje pierwsze słowa do Mikołaja po tym jak mi powiedział co zaplanował: „…. Mikołaj żartujesz?!… proszę Cię powiedz, że to jakiś żart… jak? ślub w deszczu w dżinsach, to nie jest Las Vegas?!” , a ja jeszcze chwilę wcześniej, nieświadoma tego co mnie czeka, powiedziałam do Mikołaja, jak wjeżdżaliśmy na teren pałacu w Białokoszu, „o patrz ktoś dzisiaj chyba ślub bierze” ;)
Pamiętam mój szok, że to jednak prawda, jak weszliśmy do pokoju pełnego płatków róż, kwiatów i na środku wisiała ta sukienka, pod spodem stały trzy pary butów, bo nie wiadomo było, które wybiorę; to samo z bielizną i wszystkimi detalami… najpierw były łzy, potem śmiech a potem 50-tka vódeczki żeby ochłonąć ;) niesamowite emocje…
Najbardziej bałam się, że sukienka nie będzie pasować, więc nawet nie przymierzałam jej wcześniej. Tylko przed samym wielkim wyjściem okazało się, że szyta jak na mnie, choć fizycznie nie było mnie przy przymiarkach ;) czary mary jak cały ten wieczór ;) impreza trwała do 6-tej rano a ja obudziłam się na drugi dzień z myślą „czy to się naprawdę wydarzyło?!”
Dziękuję i ściskam mocno życząc kolejnych takich zaskakujących historii ;)
Monika
Zdjęcia ze ślubu Moniki i Mikołaja
Jak zobaczyłam je po raz pierwszy, od razu spojrzałam na sukienkę. Jak wyszła, czy nie odstawała, czy nie była zbyt ciasna? Pytań w głowie miałam mnóstwo, a serce biło coraz mocniej i mocniej.
Nawet dzisiaj, po wielu miesiącach od ślubu, pamiętam tamte emocje i czuję lekki ścisk w gardle. Ale oczy mi się śmieją. I dumna jestem z siebie, że dałam radę, a Mikołajowi dziękuję, że wciągnął mnie w taki szalony plan. Dzięki niemu jeszcze bardziej pokochałam takich pozytywnie zakręconych ślubnych szaleńców.